Logo Centrum Wspierania Rad Pracowników

Nieco bezradne Rady Pracowników

Uwaga! To jest archiwalna aktualność przeniesiona ze starej strony – mogą występować techniczne problemy w sposobie wyświetlania treści

Rozpoczyna się drugi etap tworzenia rad pracowników. Muszą je zakładać szefowie firm zatrudniających ponad 50, a nie jak dotychczas 100 osób. Inna rzecz, że rady są obciążone grzechem pierworodnym: powołująca je ustawa jest tak nieprecyzyjna, że pracodawcy mogą je lekceważyć.

Po 24 marca rady pracownicze będą musiały powstać w około 30 tysiącach firm. Każdy pracodawca ma pół roku na zorganizowanie wyborów i utworzenie rady pracowniczej. Potem będzie musiał uzgadniać z nią najważniejsze decyzje w firmie. Rada będzie konsultować m.in. plany finansowe, fuzji i przejęć, wejścia do spółki inwestora strategicznego czy emisji akcji na giełdzie.

Jednak, jak pokazuje dotychczasowa praktyka (w firmach powyżej 100 zatrudnionych), możliwość działania zależy od dobrej woli pracodawców. A jej najczęściej brakuje. Rady działają stosunkowo dobrze tam, gdzie istnieją związki zawodowe, a jeszcze lepiej tam, gdzie związki są silne.

Mogą skutecznie naciskać na pracodawców lekceważących rady.

Nie ma silnych

Mimo że rada pracowników w PKO SA istnieje od półtora roku, władze banku nie przeprowadziły z nią ani jednej konsultacji. - A przecież w życiu banku miały miejsce ważne wydarzenia, przede wszystkim fuzja z bankiem BPH - mówi Anna Fiedler, przewodnicząca rady w PKO SA. -Powinni to z nami skonsultować, ale nie zrobili tego.

  • Rada nie działa normalnie, raczej tylko jest - twierdzi Fiedler. Nie ma podpisanego porozumien­ia (zalecanego przez ustawę) z zarządem banku, bo choć rozmowy na ten temat się odbyły, to zarząd wycofywał się z wcześniejszych ustaleń i zobowiązań. - Na nasze pisma z wnioskami o udzielenie informacji władze banku niezmiennie odpowiadają, że nie mogą ich udzielić - mówi Anna Fiedler. - Zdarza się też, że w konkretnych sprawach mijają się z prawdą, l nie ma na to silnych.

Jacek Kotula, szef rady pracowników i zakładowej Solidarności w rzeszowskiej fabryce Alima Gerber ma podobne doświadczenia: - Pracodawca, mówiąc brutalnie, olewa nas. Wystąpiliśmy o około 50 informacji, otrzymaliśmy może jedną trzecią. Z ubiegłorocznych danych Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej i ankiety przeprowadzonej wśród przedstawicieli rad przez łódzki Instytut Spraw Obywatelskich wprost wynika, że niechęć pracodawców do udzielania szczegółowych informacji (np. dotyczących wieloletnich planu inwestycyjnych, ale także choćby warunków wynagradzania) to jeden z głównych powodów frustracji członków rad. Drugi to brak kompetencji decyzyjnych tych ciał co prowadzi często, jak stwierdza raport ISO do lekceważenia wymogów konsultowania przez pracodawcę najważniejszych decyzji z radą nawet w tych wypadkach, gdzie relacje układają się poprawnie.

Proste przeniesienie

Wśród przedstawicieli rad powszechny jest pogląd, ze ich działalność dotknięta jest grzechem pierworodnym. Ustawa z 2006 roku powołująca rady jest fatalna. - Z tego, że ustawa jest nieprecyzyjna bierze się całe to zamieszane z radami - twierdzi Anna Fiedler z PKO SA, która czuje to na własnej skórze niemal na co dzień. - Ale nie może być inaczej, skoro sam ustawodawca już z założenia podszedł do tej ustawy z rezerwą, stwierdzając, że jest to proste przeniesienie dyrektywy europejskiej do polskiego prawa.

Nic dziwnego, że pojawił się pomysł na gruntowną zmianę ustawy. Projekt zmian pomogli napisać eksperci Instytutu Spraw Obywatelskich, a wokół niego powstał nawet komitet koordynujący akcję na rzecz tych zmian, na czele z Jackiem Kotulą. Jak podkreśla Kotulą komitet nie zamierza sam wnosić projektu ustawy do sejmu, bo to wymagałoby zebrania w krótkim czasie 100 tysięcy podpisów, a tego działacze rad nie są w stanie zrobić. Chcą natomiast zachęcać poszczególnych parlamentarzystów do inicjatywy w tej sprawie. Swoją rolę może też odegrać precedensowy pozew, który złożyła w sądzie rada pracowników z rzeszowskiej Alimy Gerber. Efekt tych wysiłków, choć wszyscy dostrzegają mankamenty ustawy, nie jest pewny. - To będzie bardzo trudne, bo ustawa, choć nieprecyzyjna, jest wynikiem kompromisu partnerów społecznych: rządu, pracodawców i związków zawodowych. Jakiekolwiek zmiany znów tego by wymagały, a to rzecz niełatwa - mówi dr Marcin Zieleniecki, specjalista prawa pracy z Uniwersytetu Gdańskiego, ekspert działu prawnego Komisji Krajowej Solidarności.

Drobny krok

Piotr Ciompa, ekspert Instytutu Spraw Obywatelskich, zjeździł Polskę wzdłuż i wszerz, uczestnicząc w szkoleniach dla działaczy rad. - Przeszli te szkolenia przedstawiciele pewnie z 500 firm. l nie przypominam sobie, żeby gdzieś współpraca między radami i pracodawcami układała się modelowo. Wszędzie są spięcia, konflikty - mówi Ciompa. -Znam tylko jeden przypadek ze Skarżyska-Kamiennej, gdzie współpraca jest niezła, a prezes firmy zgodził się udostępnić protokoły posiedzeń zarządu. Jednak Piotr Ciompa jest niepoprawnym optymistą, jeśli chodzi o rozwój rad w Polsce. Inaczej pewnie by się nimi nie zajmował. - To prawda, że obecnie rady pracowników nie posiadają istotnych kompetencji, poza prawem dostępu do informacji. Jeżeli jednak spojrzymy na nie w perspektywie wieloletniej, to zobaczymy, że ich obecny kształt jest tylko pierwszym, drobnym krokiem na długiej drodze ustanawiania równowagi między pracownikami a pracodawcami - twierdzi. Według Ciompy, pozycja rad w Polsce będzie zmierzać do tego samego statusu, jaki posiadają one w większości krajów „starej" Unii Europejskiej. - Tam zdarza się nawet, że powołują one członków rad nadzorczych spółek prawa handlowego - podkreśla. - Aby wzmocnić pozycję rad w perspektywie kilku lat, już dziś musimy nauczyć się wykorzystywać obecne możliwości, a przede wszystkim zdobywać wiedzę w zakresie prawa i zarządzania przedsiębiorstwem, by po wywalczeniu nowych uprawnień nie być bezradnymi.

Ten optymizm nie jest jednak zaraźliwy. Dr Marcin Zieleniec-ki jest raczej umiarkowanym pesymistą. Przede wszystkim dlatego, że poglądy na dalszą możliwą ewolucję rad są różne. Dominuje opinia, że warto oddać więcej kompetencji związkom zawodowym, a nie mnożyć bytów. A powoływać rady tylko tam, gdzie związków nie ma.- Poza tym dotychczasowa praktyka pokazuje wprost, że tam, gdzie nie ma związków, rady działają słabo albo wcale. Nie ma żadnej gwarancji, że to kiedykolwiek się zmieni - ocenia dr Zieleniecki.

Po co te rady są

Czy zmiana, która wprowadza rady do firm zatrudniających powyżej 50 (a nie jak dotychczas powyżej 100 pracowników), jest ważnym wydarzeniem? - Tylko do pewnego stopnia. W małych firmach na ogół nie ma liderów. Nie ma chętnych do podskakiwania, narażania się dyrekcji, wychylenia się i pociągnięcia ludzi za sobą - ocenia Jacek Kotulą z rzeszowskiej Alimy Gerber. - Natomiast tam, gdzie działają związki zawodowe i mają prężnych liderów, rady mają szansę. Powstanie 90 procent rad w zakładach zatrudniających powyżej 100 pracowników -tam gdzie powstały z inicjatywy pracowników - inspirowały związki zawodowe. Dr Marcin Zieleniecki podkreśla, że powoływanie rad w mniejszych zakładach może (choć nie musi) obudzić aktyw­ność obywatelską, przynajmniej w niektórych firmach. Tak jak działo się to w tych większych. Może też zachęcić pracowników do zakładania związków zawodowych i lepszego dbania o własne interesy.

Kłopot z radami jest też tak; jak zauważa przewodniczący Kotulą, że na ogół ludzie nie wiedzą... po co te rady w ogóle powstają. A tam, gdzie już są, czyn rady mogą się zajmować.-

Za organizacjami zakładowymi związków zawodowych stoją centrale związkowe, a za radami nie stoi nikt

  • mówi Jacek Kotula. Tym łatwiej pracodawcy mogą je lekceważyć i traktować powołanie rad jak powstanie kolejnej grupy podlegającej ochronie. A nie jako reprezentacji pracowników, partnera do rozmów w najważniejszych sprawach.

autor: Julian Kostrzewa

źródło: ""Tygodnik Solidarność"" nr 12

­